2019/06/21
Joga a stres
Dziś międzynarodowy dzień jogi (choć w Polsce obchodziliśmy go w zeszłą niedzielę, a w Warszawie w Łazienkach). Dla mnie cały czerwiec był miesiącem jogi oraz „jogowych występów scenicznych”. A bardzo tego ostatniego nie lubię. Czuję spory dyskomfort na myśl, że oto będę się wywijać przed stekami ludzi (na przykład przed ponad półtysięczną publiką jak na tym zdjęciu).
A tak miałam w każdy weekend czerwca, bez wytchnienia. Ktoś mnie potrzebował, ktoś mnie poprosił, mogłam popularyzować jogę i medytację, polepszać kondycję innych, a to dla mnie najważniejsze. Zgadzałam się. Przekraczanie granic i strefy komfortu jest bardzo istotne w rozwoju i transformacji - powtarzałam sobie. I wiedziałam, że to nie pusty frazes, to autopsja.
Podobno to, co nas spina przed publicznością i powoduje tremę to nasze ego. Ego chce perfekcji, chce się dobrze zaprezentować, boi się ocen. Dlatego ego nas często hamuje przed podjęciem ryzykownych czy ambitnych działań. Niekiedy z kolei wybujałe ego każe się na takie trudne zadania rzucać całkiem bezmyślnie. A przecież w myśl nauki jogi, ego to nie ja, to tylko jedno z moich pięter, jedna z powłok. Nie może mną rządzić, nie powinno.
Gdy to sobie w pełni uświadomiłam stres przed publicznością zmalał. Najważniejsze jest przecież postanowić sobie, że zrobimy coś najlepiej jak potrafimy, z pełnym oddaniem i ufnością. Intencja, że damy z siebie wszystko. Reszta jest poza nami i naszym wpływem. Nie ma sensu stresować się efektem, skoro nie mamy nad nim pełnej kontroli, bo na efekty składa się wiele czynników (nie mogłam na przykład przewidzieć, że z powodu czyjegoś zaniedbania dostanę tradycyjny mikrofon, a nie mikroport i będę musiała na szybko przemodelować ćwiczenia i improwizować, bo trudno robić asany z czymś w dłoni).
Wiedząc, że nie masz na wszystko wpływu, ale możesz dać z siebie te swoje 100% nagle czujesz spokój i wiarę: w swoje możliwości, w to, że będzie dobrze. „Zrobię to najlepiej jak umiem. Tyle mogę.” I tym jest joga. A konkretnie karma joga, czyli joga w działaniu, bez liczenia na efekt czy zysk. Wszystkie moje publiczne lekcje były a ramach działań społecznych, a nie promowanie siebie, swojej marki czy szkoły. Ja po prostu chcę się dzielić radością z odnalezionej ścieżki, chcę zarażać ludzi jogą, dzięki której każdego dnia czuję szczęście, siłę oraz zdrowie w ciele i umyśle i aby to poczuć wystarczy mi tylko kawałek podłogi i własny oddech. Wystarczy mi moje ciało i świadomość, że jestem czymś znacznie więcej niż to ciało. I że, wbrew temu co mówi czasem głowa doświadczająca stresu, nie jestem na tym świecie sama.
A skoro "ty" i "ja" to jedno, to po co się czymkolwiek i kimkolwiek spinać?