2019/08/09
Joga to akceptacja. Ale nie bierność - na marginesie reportażu o Białymstoku
Przez lata zajmowałam się opiniowaniem, ocenianiem, publicystyką.
Joga stopniowo zdejmowała ze mnie "przymus zabierania głosu", który kiedyś wiązał się z moim zawodem, a dziś, w dobie social mediów, stał się czymś powszechnie odczuwanym.
Wybrałam wyciszenie, stan czuwania. Ale nie należy zamykać oczu, nie można utknąć w swojej afirmacyjnej bańce "goody-goody". Nie można cały czas milczeć. Dlatego powstał ten tekst. Z potrzeby i konieczności. Bo pisanie, które budzi i uwrażliwia to jedyna forma pisania, którą chcę jeszcze uprawiać.
Przez większość zawodowego życia zajmowałam się publicystyką i krytyką literacką w czołowych polskich mediach. Pełniłam kierownicze, wymagające dużej odpowiedzialności stanowiska w prasie i telewizji. Musiałam i chciałam być na bieżąco. Musiałam i chciałam zabierać głos. Byłam uzależniona od wygłaszania opinii (zresztą wiele lat przepracowałam w tygodniku opinii). Uważałam to za swoją powinność i misję. Dziś mnie to trochę bawi, ale też wzbudza współczucie do dawnej mnie. Przez ostatnich kilkanaście lat, joga, bardzo dyskretnie, powoli, zmieniała to podejście. Krok po kroku - wszak rosnąć należy powoli.
W rzeczywistości widzialnej, w szumie medialnym, w informacyjnej zawierusze, odkrywałam stopniowo znamiona iluzji. Wszak, jak głosi joga, wszystko, co zmienne, nie jest prawdziwe. Pod wpływem medytacji i uspokojenia we mnie samej, czyli tego co stałe i niezmienne, zaczęłam odrzucać chaos „dziania się”. Zwłaszcza wirtualnego. A wiemy, że to dzianie uzależnia. Najpierw usunęłam prywatny profil na Facebooku. Duża ulga i nagły zwrot czasu. Błogość, mentalny odpoczynek. Potem coraz rzadziej wchodziłam na serwisy informacyjne. Coraz rzadziej czytałam też gazety. Zmieniłam ich zakres, choć tytułów na rynku przybywało. Można by nie wychodzić z Empiku i tylko czytać, wertować, czytać… Nadprodukcja. Wszyscy chcą mówić, niewielu chce słuchać. Zbiorowa dezinformacja, bałagan.
Wybierając ciszę, nie miałam już wrażenia, że „coś mnie ominie”, które miałam kiedyś, bo już „tego czegoś” nie ceniłam. Stwierdziłam, że nie chcę poświęcać swojego życia mediom w ogóle. Ani uwagi. „Po cóż mam tracić czas na przyswajanie pseudoinformacji w czasach postprawdy? - pytałam samą siebie. Świat stał się skomplikowany, zaciemniony, każdy ma coś na jego temat do powiedzenia. Informacje są sponsorowane, opinie kupowane. Blogerzy i ich product placementy zajęły miejsce autorytetów i myślicieli (no dobra trochę defetystycznie, ale nie wierzę, że nie macie czasem takich myśli:) Po co tym wszystkim żyć? - zadawałam sobie pytanie. Po co dawać uwagę negatywnym bodźcom, czy informacjom, skoro moja świadomość przybiera kształt tego, w kierunku czego się zwraca. Staję się tym, czemu poświęcam uwagę. Dlatego moja optyka całkowicie się zmieniła. A joga i życie świadome stały się drogą główną, a nie równoległą do zawodowej ścieżki.
Wolałam ciszę od hałasu newsów. Wolałam milczeć, wstrzymywać się od ocen i sądów, bo zdawałam sobie sprawę, że świat jest wielowymiarowy i nie podlega jasnej ocenie. Energię wolałam wkładać w jego akceptację, akceptację ludzi i sytuacji, nawet jeśli odmiennym od moich wizji, czy oczekiwań. Skupić się na zadziwieniu, a nie opiniowaniu i etykietowaniu, które odbiera przyjemność i spontaniczność życiu, które ogranicza nas mentalnie.
Jednak wydarzenia ostatnich dni na tyle mnie poruszyły, że znowu postanowiłam zabrać głos. To głos z trzewi. Z bólu i niezgodny. Prawdziwy i z konieczności. Joga to akceptacja, ale nie bierność. To bardzo ważne rozróżnienie. Jeżeli nie żyjesz jak eremita w swojej pustelni i stykasz się z różnymi społecznymi zachowaniami, powinieneś jasno piętnować te, które są złe i krzywdzące.
Ahimsa - to pierwsza zasada ze zbioru pięciu Yam (Jam) - czyli podstawowych praktyk moralnych. Yamy (nie asany, choć o asanach głównie się dziś słyszy;) to pierwsza gałąź w ośmioramiennej ścieżce klasycznej jogi. To pierwszy kroki na drodze jogina.
Ahimsa - nie krzywdź, nie stosuj przemocy (żadnej - w czynie, myśli, słowie). Ale, jak mówią mistrzowie jogi, przemoc jest nieuniknioną częścią natury, jest potrzebna do pełni. Użycie jej w ważnym celu, ale przy porzucenie intencji czynienia przemocy, jest czasem koniecznością. I tym bywa dziennikarstwo i publicystyczne pisanie.
Satya - to druga Yama. To dążenie do prawdy, nawet w czasach „postprawdy” (ale też w kontekście tego, co w nas prawdziwe i niezmienne - dążenie do łączności z naszą jaźnią/ duszą/ spokojem w nas samych). Czasem, mówiąc prawdę możesz sprawić komuś ból, ale bez tego ta osoba nie wzrośnie, nie otworzy oczu. Uczenie i pomoc za wszelką cenę nie jest wyjściem, ale też bierność nie jest wyborem jogina. I znowu, nawet mówienie nieprzyjemnej prawdy, lecz z intencją jej głoszenia, a nie krzywdzenia innych, bywa nieodzowne. I tym jest pisanie.
Choć zwróciłam swoją świadomość w stronę bardzo brutalnych i agresywnych wydarzeń to zrobiłam to by obudzić w innych pamięć, by dać świadectwo prawdzie. Bo nie należy zamykać oczu, nie można utknąć w swojej afirmacyjnej bańce "goody-goody". Bo pisanie, które budzi i uwrażliwia to jedyna forma pisania, którą chcę jeszcze uprawiać.
Przeczytajcie, proszę. To ważne. Ważna jest wiedza, ważna jest świadomość.
Link do reportażu tutaj: